środa, 11 stycznia 2012

Ani to "kazanie" ani "misjonarki"

Czyli co może wymyślić leniwy proboszcz, któremu się nie chce posiedzieć na sempiternie, poczytać literatury fachowej i przygotować normalnego, katolickiego kazania. A Prawo Kanoniczne wyraźnie zakazuje głoszenia kazań przez świeckich... Ale kto by tam się przejmował takimi duperelami, jak Kodeks Prawa Kanonicznego, misja kanoniczna, itepe?

- Nie puszczam dzieciom japońskich bajek, nawet Scooby Doo wydaje mi się zbyt drastyczny. A tu idę na mszę dla dzieci i nawet ja nie jestem w stanie wytrzymać tego, co mówi misjonarka. Żonie zrobiło się słabo, sześcioletni syn był zielony, a ośmioletnia córka nie była w stanie wieczorem zasnąć - opowiada rodzic, który skontaktował się z "Gazetą". Podobne przeżycia z niedzielnej mszy mają też inni jej uczestnicy. Jedna z matek, która tego dnia do kościoła przyszła sama, mówi, że po raz pierwszy cieszyła się, że dzieci są chore i zostały w domu. - Nawet dla dorosłych realizm tego, co mówiła misjonarka, był trudny do strawienia. Widziałam nastoletnie dziewczyny, które wyszły ze mszy z przerażeniem na twarzy. Rodzice kilkuletnich dzieci też wychodzili, nie doczekawszy końca kazania - mówi.

Na niedzielnej mszy kazanie głosiła Anna Krogulska ze Stowarzyszenia Misjonarzy Świeckich "Inkulturacja", które ma swoją siedzibę w Stadnikach pod Krakowem. Kobieta kilka lat temu kupiła w Turynie kopię Całunu Turyńskiego i od tego czasu jeździ po świecie z rekolekcjami. Podczas spotkań opowiada o tym, w jaki sposób Jezus był bity, bardzo dokładnie opisuje obrażenia, jakich doznał. W jej relacji bicze rzymskie najpierw cięły skórę, a potem wrzynały się głębiej, powodując wyrwanie ciała, upływ krwi. Widać było rozcięte mięśnie, a nawet kości kręgosłupa. Jest też mowa o paraliżu kciuków, rozrywaniu ścięgien, wymiotach i wstrząsach.